Gdy ktoś tak mówi, raczej nie oczekuje odpowiedzi na pytanie, a szuka współczucia.

Różne religie próbują rozmaicie wytłumaczyć, dlaczego niektórych ludzi spotyka ból i cierpienie, a innych radość i szczęście. Do tego tematu może jeszcze kiedyś wrócę. Ateiści często mówią o ślepym losie i przypadku. Natomiast miałem kiedyś kolegę, który – nie powołując się na żadne teorie religijne – twierdził, że nie wierzy w przypadek. Zachęcał, aby nawet wtedy, gdy zdarzy się wypadek drogowy całkowicie nie z Twojej winy, zastanowić się, jak można było go uniknąć. Może byłeś trochę rozkojarzony (zmęczony) i nie zauważyłeś w porę, że wyjeżdżający z podporządkowanej samochód nie zwalnia? Może do niczego by nie doszło, gdybyś był bardziej skupiony? W tej analizie nie chodziło o to, by brać winę na siebie, ale aby przemyśleć, czy i jak można uniknąć „przypadkowych” nieszczęść. Czy nie jest bowiem tak, że niektórym ludziom „przypadki” zdarzają się częściej niż innym, a jeśli coś zaczyna się „sypać”, to zgodnie z „prawem serii” nadchodzą kolejne potknięcia i problemy? Czy to los/fatum, czy po prostu będąc w złej kondycji, osłabieni pierwszym upadkiem, łatwiej się potykamy i bardziej odczuwamy kolejne ciosy od losu? Jak przerwać taką passę?

Zostawmy na chwilę wydarzenia losowe i pochylmy się nad relacjami. Dlaczego jedni są lubiani i ludzie im sprzyjają, a innych ciągle spotykają nieprzyjemności? Czy jest to karma, w którą wierzą buddyści i hinduiści? Współczesna psychologia nie daje jednoznacznej odpowiedzi. Zwraca jednak uwagę, że to od nas zależy, jak odbieramy trudne sytuacje. Dla jednych negatywne sygnały płynące z otoczenia, nawet te drobne, są tragedią, po innych „spływają jak po kaczce”. Często są to nieuświadomione wzorce wyniesione z wczesnego dzieciństwa. Dodatkowym utrudnieniem jest obserwowana zależność, że jednostki słabe (czy też słabsze w danym momencie) mogą w pewien nieświadomy sposób przyciągać oprawców (syndrom ofiary), a nasze nastawienie do otoczenia często prowokuje adekwatny stosunek otoczenia do nas.

Najważniejsze jest to, że możemy zmienić sposób, w jaki odczuwamy różne trudne sytuacje. Już samo uświadomienie sobie swoich uczuć, a jeszcze lepiej – rozpoznanie tych wzorców, pozwala je stopniowo zmieniać. W Internecie ostatnio krążą dwa dobre filmy z wystąpień na konferencjach TED i TEDx. W pierwszym z nich Lisa Feldman Barrett przekonuje: „Nie jesteś na łasce swoich emocji – tworzy je twój mózg”. Tłumaczy, jak tworzą się emocje, jak przejmują nad nami władzę i jak my możemy je sobie uświadamiać, aby lepiej je przeżywać. Bardzo ciekawy film i warty zobaczenia – link zamieszczam pod artykułem.

Sprawa nie jest jednak tak prosta, jak mogłoby się wydawać, bowiem uświadomienie sobie emocji nie zawsze wystarcza. Przydatny jest regularny trening uważności, obserwowanie swoich myśli i emocji, świadome ich przeżywanie. Dostępne są rozmaite ćwiczenia, np. medytacje proponowane przez różne szkoły mindfulness, jogi, buddyjskie czy czerpiące z tradycji hinduistycznych. Osoby sceptycznie nastawione do tego pomysłu pragnę uspokoić. Po pierwsze – nie spowodują one, że staniemy się „zombie” czy mnichami pozbawionymi emocji. Wręcz odwrotnie: dobrze poprowadzone ćwiczenia uważności czy trening medytacyjny umożliwia przeżywanie w pełni chwil radości i cieszenie się nimi, bez „zawieszania się” na tym, że ten stan może się kiedyś skończyć. Nie uchronią nas także przed smutkiem i żalem po stracie, ale pomagają sobie z nimi poradzić bez wpadania w nieustające cierpienie. W gniewie czy strachu natomiast pozwalają częściej powstrzymać się od natychmiastowej, impulsywnej reakcji i podjąć konstruktywne działania. Piszę „częściej”, ponieważ jeszcze nie poznałem nikogo, kto by choć na moment nie dał się ponieść emocjom. Widzę jednak efekty u ludzi, którzy praktykują uważność.

Spotkałem się też z inną obawą: czy np. medytacje nie wprowadzą do naszych przekonań czegoś, co nam nie pasuje. W tej kwestii rzeczywiście radziłbym pewną ostrożność. Najlepiej po prostu sprawdzić treści i wartości promowane przez osoby, które miałyby nas uczyć. Na rynku są dostępne ćwiczenia mindfulness skupiające się na odczuwaniu, bez zagłębiania się w aspekty filozoficzne, a także medytacje odwołujące się do całkowicie laickich idei humanistycznych czy wręcz medytacje chrześcijańskie. Osoby, które nie są zainteresowane takimi praktykami, mogą ćwiczyć rozpoznawanie wzorców zachowań wywoływanych przez różne sytuacje i emocje, a także przekonań, które za nimi stoją. Umożliwia to stopniowe modyfikowanie reakcji (zachowań) tak, aby łatwej nam się z nimi żyło. Każdy może znaleźć coś na miarę swoich potrzeb.

Drugi bardzo często oglądany i komentowany ostatnio w Polsce film, to niesłychanie odważne wystąpienie Janiny Bąk na konferencji TEDx w Koszalinie „Czy istnieje matematyczny wzór na smutek? (…)”. Nie miałem okazji poznać prowadzącej, ale kiedyś wielkie wrażenie zrobiła na mnie inna jej prelekcja „Ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?”, którą bardzo dowcipnie rozprawiała się z pseudonaukowymi argumentacjami, opierającymi się na odpowiednio przygotowanych danych statystycznych. Wówczas trafiła idealnie w mój nastrój, pięknie werbalizując to, co od jakiegoś czasu mnie irytowało w debacie publicznej. Teraz jednak zobaczyłem zupełnie inną Janinę Bąk – nie tak wyluzowaną i z pełną powagą mówiącą o tym, jak emocje potrafią zawładnąć życiem i co w takiej sytuacji robić.

Więc jak to w końcu jest: czy my mamy kontrolę nad emocjami, czy one nad nami? Która z pań ma rację – Janina czy Lisa? Skłaniałbym się ku opinii, że obie po trochu. W każdym razie wielu ludzi mogłoby zdecydowanie zwiększyć zakres swojej kontroli nad tym, jak emocje przeżywają. Natomiast ci, dla których jest to dużym wyzwaniem, mogą skorzystać ze wsparcia – w zależności od skali problemu – lekarza, terapeuty, mentora lub coacha.

Osobom bardziej zainteresowanym tematem emocji proponuję lektury opisane w końcowej części artykułu „Trzy (?) lektury, które najczęściej polecam w rozwoju osobistym

Linki do wystąpień :