Tytuł ten zaczerpnąłem z książki „12 życiowych zasad. Antidotum na chaos” Jordana B. Petersona. Choć wydaje się to oczywiste, nie zawsze w pełni sobie uświadamiamy, jak pretensje i krytyka ze strony bliskich osób nas ograniczają. Dopiero gdy otrzymujemy wsparcie od osób, które rzeczywiście dobrze nam życzą w długiej perspektywie, możemy poczuć różnicę. I nie chodzi o standardową, bezrefleksyjną formułkę „Poradzisz sobie”. Ten, kto naprawdę nam sprzyja, również ostrzeże przed realnym zagrożeniem i zmotywuje do działania, gdy spoczniemy na laurach.
Szczególnie istotne jest rozsądne zarządzanie relacjami z osobami rozgoszczonymi w roli ofiary. Pamiętam jeden z procesów i opowieści mojej mentee, której bliska przyjaciółka umieszczała swoje szefowe i znajomych w rolach oprawców lub ratowników – w różnych konfiguracjach, które zmieniały się wraz z upływem czasu. Równocześnie stale oczekiwała od niej lojalnego wspierania jako ratownik czy współtworzysz niedoli, gdy opowiadała o innych osobach z jej życia. Przerwanie takiej gry jest bardzo trudne, a czasami wręcz niemożliwe, jeśli ofiara nie wykaże chęci zmiany. Jednakże uświadomienie sobie, w jakim położeniu stawia nas przyjaciel czy przyjaciółka, pozwala podejść do tych oczekiwań z rozwagą i zastanowić się, ile nas to kosztuje i czy chcemy w tej grze uczestniczyć.
Moja mentee wyraźnie miała skłonności do wchodzenia w rolę ratownika. Odkąd zdała sobie z tego sprawę, bardzo uważa, aby się w tym nie spalać i nie dawać się wykorzystywać osobom chcącym być ofiarami. Pilnuje, by relacje z otaczającymi ją ludźmi były konstruktywne i dojrzałe. Jednocześnie próbuje ograniczać kontakty z osobami wyłącznie szukającymi pomocy, które nie chcą same nic zmieniać, lecz szukają innych, którzy załatwią za nich trudne sprawy lub będą im współczuć. Taka postawa może się wydawać egoistyczna. Ale kontakty z osobami, które nie chcą nic zmienić, a jedynie potrzebują, aby ktoś się nad nimi użalał, mogą być bardzo wyczerpujące dla osób o wysokiej empatii. Przy tym praktycznie niczego nie zmieniają w stanie osób proszących o takie wsparcie. Obdarzanie takich ludzi swoim współczuciem to jak oferowanie narkotyku osobie uzależnionej: daje chwilową ulgę, ale nie poprawia ich stanu w dłuższej perspektywie.
Sytuacja wygląda zupełnie inaczej w przypadku osób, które same działają w celu zmiany swojego położenia na lepsze, tylko mają gorszy moment. Przecież każdy czasami się potyka i zdecydowanie łatwiej przejść przez taki okres, jeżeli można liczyć na przyjaciółkę/przyjaciela, który pomoże szukać rozwiązań. O tym, jak duże znaczenie ma zapewnienie sobie w życiu wsparcia sprzyjających osób, pisało wielu psychologów, m.in. Brené Brown i Tony Schwarz, których koncepcje niezwykle szanuję.
Prawie każdy z nas ma rodzinę, przyjaciół i zazwyczaj to do nich (często bezrefleksyjnie) zwracamy się w trudnych momentach. Czasami może jednak warto spojrzeć z dystansu na swoje relacje: czy nas realnie wzmacniają, czy dają jedynie przyjemny komfort i wytłumaczenie dla naszej trudnej sytuacji. Wytłumaczenie pozwalające zrzucić winę na innych (czynniki zewnętrzne) i nie podejmować działań, by odmienić swój los.
Prawdziwi przyjaciele wspierają nas w byciu lepszym każdego dnia i w naszej pracy nad sobą, która ma prowadzić do mniejszych i większych zmian w życiu. Niektórzy zapewne powiedzą, że brakuje im kogoś takiego. Ale może trzeba po prostu uważnie rozejrzeć się wokół. Czy mógłby to być kolega z kursu albo koleżanka z pracy? Dalszy kuzyn czy babcia, kuzynka lub wujek? Warto zainwestować swój czas i energię w kontakty z ludźmi, którzy nam prawdziwie dobrze życzą i konstruktywnie nas wspierają.