Z okazji 14 lutego postanowiłem „popełnić” coś lżejszego – artykuł o miłości, a raczej o związkach, relacjach partnerskich. Oczywiście pisało o tym już wielu pisarzy i poetów. Jednak miałem wrażenie, że przeważnie koncentrują się na uczuciach, emocjach, zauroczeniu czy zachowaniach, a nie dostrzegają (a przynajmniej nie akcentują) tego, co jest podstawą udanego związku i trwałej, dobrej relacji. Obserwowałem znajome pary, które zbudowały solidne związki, a równocześnie próbowałem przypomnieć sobie własne udane i nieudane relacje, i znaleźć dla nich wszystkich wspólny mianownik. Szukałem dwóch-trzech fundamentalnych wartości i wydaje mi się, że je znalazłem – w każdym razie jestem blisko. Wreszcie zastanowiłem się, czy te fundamenty są kluczowe także dla innych relacji. Bardzo lubię ten rodzaj coachingu – pomaganie innym w trudnych związkach i relacjach, prywatnych i zawodowych, tych ostatnich szczególnie w aspekcie przywództwa. Naturalnie więc nasunęło mi się pytanie, na ile te podstawy są wspólne, uniwersalne – i skonstatowałem, że w ogromnym stopniu. Było to duże zaskoczenie, bo wiele osób sądzi, że partnerstwo dwojga ludzi zakłada relację symetryczną, zaś tam, gdzie mamy do czynienia ze zbiorowością, a zwłaszcza przywódcą i zespołem, jest ona asymetryczna. Jednak każda z tych konfiguracji wiąże się z potrzebą istnienia takich samych fundamentów.

Zacznijmy od tego, czym one są. Po raz pierwszy miałem poczucie, że jestem blisko znalezienia tego fundamentu, słysząc kwestię wypowiedzianą w filmie „Amsterdam”. (Film ten momentami jest dziwny, ale wciąga i skłania do myślenia, zachęcam do jego obejrzenia). Główna bohaterka stwierdziła, że prawdziwa miłość jest wtedy, gdy nie potrzebuje się partnera. Wówczas związek nie opiera się na tym, że szukamy w drugiej osobie zaspokojenia swoich potrzeb fizycznych (pożądanie), materialnych (majątek) czy emocjonalnych (potrzeba uznania, potrzeba przynależności). Wręcz przeciwnie: wiemy, że potrafimy funkcjonować bez tej drugiej osoby, i raczej myślimy o tym, co możemy jej dać, niż czego od niej potrzebujemy. Takie nastawienie z jednej strony pozwala cieszyć się tym, czym partner nas obdarza, z drugiej – świadomość, że nie jest to nam niezbędne, daje zgodę na momenty, gdy druga osoba dawać nie chce.

Gdy podzieliłem się moim „odkryciem” z Haliną Gut, która od wielu lat z sukcesem zajmuje się m.in. terapią par, powiedziała, że ona sformułowałaby tę myśl trochę inaczej. Mianowicie, że trudno jest prawdziwie kogoś pokochać, jeżeli nie kocha się naprawdę siebie. To zdanie funkcjonuje w literaturze w różnych wersjach, ale gdy wypowiedziała je Halina, skojarzyło mi się z jednym z czterech podstawowych rozmyślań buddyzmu, które poznałem, gdy kilka lat temu zacząłem się interesować tą filozofią. Brzmi ono „Niewiele możemy zrobić dla innych, dopóki sami jesteśmy pomieszani lub cierpimy”.

To wydało mi się głównym fundamentem udanego związku i chyba w ogóle dobrego funkcjonowania w świecie. Jeśli głęboko cierpimy albo męczy nas chroniczna niepewność („pomieszanie”), próby pomocy innym mogą na dłuższą metę doprowadzić do poważnego deficytu, gdy już nie mamy z czego dawać. Musimy mieć świadomość, że aby naprawdę skutecznie i długofalowo pomagać innym, sami powinniśmy czuć się pewnie i stabilnie. To tak, jak w sytuacji krytycznej w samolocie: zgodnie z instrukcją osoba podróżująca z dzieckiem zakłada maskę najpierw sobie, potem dziecku.

Może wydać się to sprzeczne z wzorcami promowanymi w literaturze czy przez niektórych myślicieli religii chrześcijańskiej, uznającymi, że ofiara z siebie w imię miłości do drugiej osoby jest pięknym czynem. Jednak wielokrotnie widziałem sytuacje, gdy osoby ofiarujące siebie przez wiele lat, któregoś dnia zaczynały czuć żal, że ich wysiłki nie zostały przez drugą stronę należycie docenione. Jeżeli to dawanie było fundamentem związku, pojawiał się kryzys. Świadomość własnych granic, tego, kiedy możemy i chcemy dawać drugiej osobie wsparcie, uczucie i miłość, jawi się jako niezwykle istotna.

A co jeżeli jesteśmy w trudnym momencie życia, bardzo potrzebujemy wsparcia i oczekujemy tego od partnera, bliskiej osoby? On(a) zaś twierdzi, że nie może nas wesprzeć tak, jak byśmy tego chcieli? Chyba szczególnie w takich momentach liczy się zaufanie i szczera, otwarta komunikacja. Co się dzieje ze mną, co się dzieje z tobą. Co mogę dla ciebie zrobić, a czego zrobić nie chcę i dlaczego. Wierzę, że zawsze można wypracować kompromis i zaoferować wsparcie, które będzie możliwe w ramach zasobów, jakie mamy w danym momencie.

Jak już pisałem, obserwowałem szczęśliwe związki i sądzę, że taka otwartość w komunikacji była w nich praktykowana. Dostrzegłem też coś więcej – szczere uznanie dla drugiej osoby i wspieranie jej z pozycji nie „opoki”, ale „pomocnika”. Zauważyłem, że każdy z partnerów miał swój „rewir”, w którym ten drugi akceptował jego możliwości i talenty, fakt, że w tym obszarze ustępuje mu pola, daje poczucie wyjątkowości. Proste, choć niestety niezbyt często występujące zjawisko.

Czas przejść do pytania zasygnalizowanego na wstępie – co mają ze sobą wspólnego związek dwóch osób, szczerze się ze sobą komunikujących i wzajemnie z miłością uznających swoją wyższość w różnych obszarach, oraz przywództwo?

Chyba nie ma wątpliwości co do tego, że lider sam musi mieć odpowiednie zasoby, aby prowadzić innych. Ale przecież nikt nie jest studnią bez dna, dlatego w chwilach, gdy przywódca dochodzi do granicy swoich możliwości, bardzo ważna jest otwarta i uczciwa komunikacja z zespołem: czego w danym momencie lider nie może dać, jak inaczej może wesprzeć swój team, a na ile może on samodzielnie realizować pewne cele.

A wzajemne uznanie swojej „wyższości”? Zaryzykuję stwierdzenie, że w dzisiejszym świecie, kiedy potrzebna jest tak szeroka wiedza z różnych dziedzin i różnorodne umiejętności, praktycznie niemożliwe jest znalezienie lidera, który byłby we wszystkim najlepszy – i każdy przywódca powinien umieć się do tego przyznać przed sobą i przed innymi. W takich okolicznościach szczere i wspierające uznanie „wyższości” członków zespołu w pewnych obszarach, docenienie ich kompetencji, doświadczenia i wiedzy może dać im wielką motywację, co przyniesie korzyść całej grupie. Jednak postawa zakładająca taką pokorę względem zdolności współpracowników jest możliwa tylko wtedy, gdy jesteśmy wystarczająco pewni siebie i ugruntowani w innych obszarach, wymaga od lidera pewnej dojrzałości i autorefleksji.

A teraz… autoreklama 😉
Jeżeli uważasz ten tekst za wartościowy – podziel się nim z innymi. Mam nadzieję, że moja praca komuś się przydała, a czas, który ja poświęciłem na pisanie, a Ty – na lekturę, okaże się inwestycją w udany związek czy relację.

Jak wspomniałem na początku, zajmuję się m.in. coachingiem relacji. Zapraszam do kontaktu, jeżeli chcesz się głębiej zastanowić nad swoją relacją z kimś dla Ciebie ważnym – nie tylko partnerem lub zespołem, ale także z przyjaciółmi, rodzicami, którzy na starość stają się bardziej roszczeniowi, ze współpracownikami, z szefem… Spróbujemy popatrzeć na tę relację z różnych punktów widzenia i najpierw przemyśleć, co Ty możesz w niej zmienić – choćby odpowiednio, asertywnie stawiając granice – a w dalszej kolejności zastanowić się nad jej fundamentami, jakie są oczekiwania twoje i drugiej strony.

Osobom mającym trudność z uzewnętrznianiem się, rekomenduję, pracę w trybie „w pełnej dyskrecji”, gdzie coachee nie informuje coacha o tym, kim są inne osoby w relacji, nie opowiada o swoich uczuciach ani emocjach. Nazywa je jedynie we własnych myślach i wizualizuje za pomocą anonimowych symboli („klocków”). Wspólna z coachem analiza tych symboli pozwala coachee samodzielnie dojść do przemyśleń i konkluzji umożliwiających poprawę skomplikowanych relacji. Ten tryb pracy polecam szczególnie wtedy, gdy niektóre elementy relacji są tak trudne, że coachee sam przed sobą nie chce się do nich przyznać. Z drugiej strony jednak proponuję zastanowić się, czy trudność w opowiadaniu nie ogranicza w uświadomieniu sobie ich istoty… Oczywiście można też samemu analizować swoje relacje, jednak praca z „lustrem”, jakim w procesie jest coach, stwarza zupełnie nową perspektywę.

W sieci znajdziesz obecnie wielu wspaniałych coachów, mentorów i terapeutów. Poczytaj/posłuchaj uważnie kilku, sprawdź, jakie rozwiązania proponują i jak działają. Wybierz takiego, którego uważasz za godnego zaufania i który będzie Ci odpowiadał. Zawsze możesz się umówić na spotkanie, a jeśli nie będzie „chemii” – zmienić decyzję. Najważniejsze to nie zrażać się, jeżeli nie od razu trafisz na kogoś, kto Ci pomoże…